Tonący brzytwy się chwyta – rozumienie uzależnienia jako próby samoleczenia
Aneta Gawełek
Doświadczanie głównie negatywnych stanów emocjonalnych i trudność w regulowaniu napięcia emocjonalnego mogą odgrywać istotną rolę w rozwoju uzależnienia, co w konsekwencji wzmacnia trudności emocjonalne. Osoba ma wrażenie, że nie potrafi wytrzymać, kiedy się boi, złości, a nawet cieszy – musi zapalić jointa, napić się piwa czy zagrać w grę komputerową.
Aneta Gawełek
Uzależnienie jest czymś więcej niż chorobą
Uzależnienie jest problemem związanym z psychiką Uzależnienie jest problemem związanym z psychiką i dotyczy głównie stanów emocjonalnych. Przejawia się m.in. na poziomie behawioralnym, czyli nałogowym piciem alkoholu, zażywaniem narkotyków, hazardowym graniem, podejmowaniem ryzykownych kontaktów seksualnych itp. Opiera się na psychologicznych mechanizmach, z których część pełni funkcję obronną przed skonfrontowaniem uzależnionej osoby z destrukcją, jaką nałogowe zachowania wprowadzają w jej życie. Mechanizm iluzji i zaprzeczenia zniekształca spostrzeganie siebie, innych oraz świata między m.in. po to, aby chronić kruche poczucie własnej wartości uzależnionego, a jednocześnie, aby podnieść wartość zachowań związanych z uzależnieniem.
O tym, czy u danej osoby rozwinie się nałóg, mogą decydować różne czynniki. Są nimi predyspozycje osobowościowe, m.in. silna potrzeba poszukiwania doznań, wysoka impulsywność, nadwrażliwość, niska rozwaga. Znaczenie mają również czynniki genetyczne i historyczne, na przykład uzależnienie rodziców, które często wiąże się z zaniedbaniem emocjonalnym oraz doświadczeniem parentyfikacji, a więc psychologicznym odwróceniem ról w rodzinie, gdzie dziecko w różny sposób opiekuje się swoim rodzicem.
Kolejną grupą są czynniki sytuacyjne związane m.in z doznaną traumą. Najczęściej w kontekście genezy uzależnienia mówi się jednak o splocie czynników biopsychospołecznych – jako wyjaśniającym, dlaczego niektórzy ludzie się uzależniają, a inni nie, choć łączą ich podobnie trudne historie życiowe. Z jednej strony można więc rozpatrywać uzależnienie jako konsekwencję potrzeby poszukiwania silnych doznań, pragnienia przeżywania intensywnych euforycznych stanów emocjonalnych i adrenaliny. Z drugiej strony można je rozumieć raczej jako sposób rozładowania nieprzyjemnego napięcia emocjonalnego, pewnego dystresu, z którym osoba czuje, że nie potrafi sobie sama poradzić. Szuka więc ulgi i sposobu na chwilową zmianę nastroju na przykład w zażywanych substancjach psychoaktywnych.
W gruncie rzeczy jest to smutne, że przyczyną, dla której pierwotnie spora część osób uzależnionych angażuje się w czynności nałogowe, jest potrzeba poradzenia sobie z trudnymi emocjami, jak wstyd, lęk czy poczucie winy, chęć poczucia się lepiej samemu ze sobą, zintegrowanie się z grupą, bycie bardziej towarzyskim. Miałby to być środek służący wzmocnieniu poczucia własnej wartości. W rezultacie okazuje się, że mocno je narusza i potem ma jeszcze pomagać w tym, aby nie widzieć tych szkód. Metaforycznie mówiąc, to, co miało leczyć, przyczyniło się do jeszcze większej choroby.
Traktowanie uzależnienia jako choroby czy zaburzenia, które należy poddać leczeniu, pociąga za sobą różne konsekwencje. Myślę, że na pewno pomaga w pewnym stopniu znosić stygmatyzujące skojarzenia związane z uzależnieniem. Wydaje się, że osoby uzależnione wciąż kojarzone są z jednostkami słabymi psychicznie, o gorszej moralności, które nie mają samozaparcia oraz samokrytycyzmu. Umieszczenie uzależnienia w międzynarodowych klasyfikacjach chorób i zaburzeń było dużym krokiem w stronę destygmatyzacji osób uzależnionych i umożliwienia im leczenia, co daje szansę na odbudowę życia. Z drugiej strony, myślenie o uzależnieniu wyłącznie jak o chorobie, którą trzeba wyleczyć, może pociągać za sobą ryzyko spłaszczenia jego rozumienia i sprowadzenia do szeregu objawów, którymi należy się zająć, bez potrzeby głębszego zrozumienia tego, jaką ono ma dynamikę i znaczenie w przypadku danej osoby.
Uzależnienie łączy się z szeregiem podejmowanych zachowań, które mają mieć jakiś cel, wydaje się, że znacznie szerszy niż proste zażycie substancji czy zainicjowanie kontaktu seksualnego. Co dana osoba chciałaby wyrazić, podejmując nałogowe działanie? Jaka jest jej motywacja?
Jajko czy kura – co było pierwsze
W praktyce klinicznej często można spotkać pacjentów uzależnionych, którzy zmagają się dodatkowo z innymi problemami psychicznymi, nie zawsze adekwatnie zdiagnozowanymi i leczonymi. Może to wynikać z faktu, że czasem naprawdę trudno jest rozróżnić, co z czego wynika. Czy zaburzenia nastroju doświadczane przez pacjenta są związane z głodem substancji, zespołem odstawiennym i są czymś naturalnym w przebiegu uzależnienia? Czy może raczej wynikają z rozwiniętego zaburzenia depresyjno-lękowego, które wymagałoby odrębnej farmakoterapii? Czasem okazuje się, że pierwotne względem uzależnienia były problemy osoby z wytrzymywaniem własnego chwiejnego nastroju, huśtawek emocjonalnych, które były męczące i wpływały destrukcyjnie na zdolność do utrzymywania relacji i wykonywania pracy. W związku z tym nałogowe czynności miały być próbą poradzenia sobie z tymi objawami, ustabilizowania swojego samopoczucia, doświadczenia chociażby chwilowej ulgi.
Zarówno niektórzy specjaliści, co znajduje odzwierciedlenie w literaturze [np. Weiss, Griffin& Mirin (1992), Halikas i in. (1994)], jak i sami pacjenci, bywają mocno skoncentrowani na znalezieniu odpowiedzi na pytanie, co było pierwsze. Tak jakby uzyskanie informacji, że uzależnienie wynika z czegoś obiektywnego, jakiejś innej choroby, miałoby pomóc w znalezieniu „winnego”, którym trzeba się zająć i wtedy nałogowe mechanizmy znikną, nie trzeba będzie się na nich skupiać i próbować je zrozumieć. Wystarczy usunąć przyczynę i po problemie.
Można odnieść wrażenie, że koncentrowanie się na uporządkowaniu, co było przyczyną, a co skutkiem oraz poszukiwaniu etykiet diagnostycznych, które miałyby to wyjaśniać, odsuwa nas od rozumienia cierpienia, przez jakie osoby uzależnione przechodzą. Zamiast więc skupiać się na tym, czy depresja jest konsekwencją, czy przyczyną uzależnienia, można próbować spojrzeć na ten wątek z nieco innej perspektywy, na przykład przyjąć hipotezę, że to nie depresja jako taka, a bardziej związane z nią stany wewnętrzne, takie jak złość, smutek, niepokój czy brak energii i motywacji do jakiegokolwiek działania motywują osobę do sięgnięcia po narkotyki, które miałyby sprawić, że poczuje się lepiej. Stany wewnętrzne, do których nawiązuję, miałyby być związane z indywidualnym cierpieniem psychicznym, przez które osoba przechodzi, a które nie muszą być związane (choć mogą) z pewnymi obiektywnymi czynnikami, jak pochodzenie z niepełnej rodziny, doświadczanie dotkliwej przemocy, niski status społeczno-ekonomiczny. Można się jednak spotkać również z przypadkami, które sugerują, że ktoś otrzymał w życiu wszystko, czego potrzeba. Miał rodziców, którzy zawsze chcieli jak najlepiej, dbali o rozwój zasobów dziecka, pieniędzy nigdy nie brakowało, nie było w domu alkoholu, bicia czy zastraszania. A jednak okazuje się, że dynamika pewnych bardziej subtelnych czynników obecnych w pierwotnych relacjach lub związanych z temperamentem osoby, mogła wpłynąć na ukształtowanie deficytów w zakresie umiejętności dbania o samego siebie, rozumienia własnego postępowania i potrzeb itd.
Uzależnienie sposobem samoleczenia
Hipoteza samoleczenia została opisana już w 1969 roku przez Wiedera i Kaplana. Sugeruje, że uzależnienie stanowi częściowo skuteczną, choć obiektywnie dezadaptacyjną, próbę złagodzenia bolesnych stanów emocjonalnych będących źródłem nie tylko psychicznego cierpienia, ale również nierzadko objawów somatycznych pojawiających się na przykład w przebiegu ataków paniki czy innych stanów lękowych. Część osób, które w celu samoleczenia sięgają po substancje psychoaktywne, ma swój ulubiony narkotyk dostarczający im poszukiwanego efektu. Khantzian (1997) sugeruje, że opiaty mogą pomagać złagodzić intensywne uczucia wściekłości i rozdrażnienia oraz uspokajać, co miałoby hamować destrukcyjny wpływ takich emocji na relacje z ludźmi. Jego zdaniem alkohol lub benzodiazepiny mogą pomóc uśmierzać poczucie osamotnienia oraz pustki, łagodzić niepokój odczuwany w relacjach z ludźmi i lęk przed bliskością.
Z kolei stymulanty miałyby pomagać w wyrównywaniu chwiejnego nastroju, ułatwiać koncentrację oraz stanowić sposób na ubarwienie rzeczywistości dla osób łatwo wpadających w poczucie nudy związanej z monotonią życia codziennego. Oczywiście, czasem inne okoliczności wpływają na to, co dana osoba zażywa, na przykład koszty finansowe lub dostępność narkotyku okazują się decydujące przy wyborze.
Zgodnie z tym ujęciem, osoba uzależniona nie szuka przyjemności w substancjach, po które sięga. Przynajmniej nie bezpośrednio. Osoby te znajdują przede wszystkim ulgę w złagodzeniu nieprzyjemnych objawów, co pośrednio wywołuje przyjemność, ponieważ jest to łatwiejsze do przeżycia niż trudne do nazwania czy zrozumienia uczucia. Paradoksalnie, czasem po zażyciu narkotyku osoby takie czują się bardziej „przy sobie”, bardziej obecne w rzeczywistości niż wcześniej.
Wydaje się także, że niektórym osobom bardzo trudno jest wytrzymać cierpienie emocjonalne, przeżywane na przykład z powodu kłótni czy konfliktu w bliskiej relacji, niemożności zrealizowania ważnego celu, tęsknoty za kimś ważnym, a czasem zupełnie bez jasnego powodu. Spadek nastroju dla takiej osoby jest czymś niewyobrażalnie trudnym do wytrzymania. Można przypuszczać, że osoby takie są bardzo kruche wewnętrznie, jakby nie potrafiły same siebie uspokoić i potrzebowały do tego kogoś albo czegoś. Dodatkowo, może się okazać, że jeśli takie osoby już coś przeżywają, to są to zawsze skrajne i intensywne emocje albo nie czują nic, są obojętne.
Niektórzy uczą się więc, że substancje psychoaktywne pomagają im wyrównywać lub uwalniać zatrzymane w sobie emocje.
Niezależnie od tego, którą substancję psychoaktywną osoba wybierze, motywacja do sięgnięcia po nią okazuje się podobna, a jest nią złagodzenie przykrego stanu emocjonalnego. Można się zastanawiać, co takiego się dzieje, że niektórzy ludzie nie mają większych trudności w przeżywaniu różnych uczuć związanych z wieloma wydarzeniami ich życia, a inni wydają się do tego niezdolni.
W uproszczony sposób można powiedzieć, że rozwój emocjonalny przebiega od stanu, w którym emocje są niezróżnicowane, nienazwane i wyrażają się na poziomie somatycznym do stanu, w którym emocje stają się możliwe do rozróżnienia, a dzięki temu do nazwania i nie objawiają się na poziomie cielesnym. Można powiedzieć,
że osoby uzależnione w rozwoju emocjonalnym znajdują się na tych niższych poziomach albo z powodu doznanej traumy, albo z powodu zakłóceń w tym procesie rozwojowym (Khantzian, 1997). Jeśli osoba nie potrafi werbalnie wyrazić własnego stanu emocjonalnego, wówczas jest bardziej narażona na działanie pod wpływem emocji, w sposób impulsywny i nieprzemyślany, a działania tego nawet po fakcie często nie potrafi wytłumaczyć. Wszystkie opisane powyżej stany wewnętrzne wpływają na sposób przeżywania siebie, a więc na szeroko rozumianą samoocenę oraz w konsekwencji na kształt relacji interpersonalnych.
Pewien aspekt związany z poruszanym przeze mnie zagadnieniem może budzić wątpliwości. Może się bowiem wydawać nielogiczne, że osoby uzależnione miałyby
używać narkotyku jako środka do złagodzenia cierpienia, którego miałyby nie móc znieść lub wyrównania chwiejnego nastroju, ponieważ długotrwałe nadużywanie substancji psychoaktywnych powoduje szereg negatywnych objawów, które są obecne na przykład w przebiegu zespołu abstynencyjnego, a z tymi objawami jakoś sobie te osoby radzą i często z nich wychodzą. Można odnieść wrażenie, że to tak jakby dokładać sobie cierpienia, a przecież miało się je usuwać. W moim rozumieniu tę sprzeczność można tłumaczyć, odnosząc się do poczucia kontroli. Osoby uzależnione znają lepiej niż ktokolwiek inny działanie swojego narkotyku. Spodziewają się więc tego, jak będą się czuły, kiedy zażyją narkotyk, jak również kiedy będą trzeźwieć. W pewnym sensie jest więc to dla nich bardziej przewidywalne i dzięki temu bardziej zrozumiałe niż to, co dzieje się z nimi, kiedy zaczynają przeżywać emocje niezwiązane z zażyciem substancji. Co więcej, niemal wszystkie uczucia, jakie się w nich pojawiają, można wtedy powiązać z zażytą substancją, którą zawsze można zdobyć lub się jej pozbyć. Jest to więc w zasięgu kontroli i można mieć poczucie panowania nad własnym światem emocjonalnym.
Podsumowując, sądzę, że uzależnienie można rozumieć jako dezadaptacyjny, lecz częściowo skuteczny, sposób radzenia sobie z wewnętrznym cierpieniem, ujmowanym często ogólnikowo jako stres.
W programach terapeutycznych leczenia uzależnień dużą uwagę zwraca się na wypracowanie z pacjentem umiejętności konstruktywnego radzenia sobie z szeroko pojętym stresem. Specjaliści w swoich publikacjach również podkreślają znaczenie uczenia pacjentów umiejętności radzenia sobie ze stresującymi sytuacjami, mogącymi wzbudzać głód substancji (Hassanbeigi i in., 2013). W takich programach leczenia działa się wówczas aktywnie na objaw, dążąc do wypracowania nowych zdolności, z których pacjent mógłby w tzw. stresujących sytuacjach korzystać, aby nie złamać abstynencji.
Takie podejście ma swoje zalety, dostarcza bowiem dostrzegalnego efektu oraz pociąga za sobą dalsze korzyści dla pacjenta, takie jak wzmocnienie poczucia własnej skuteczności czy zadowolenia z siebie, co może wzmacniać poczucie własnej wartości. Myślę jednak, że nie zawsze może być wystarczające. Zdarza się bowiem, że deficyty w zakresie radzenia sobie z szeroko rozumianym stresem mogą być skutkiem nieprawidłowo ukształtowanej osobowości. Osoby cierpiące na zaburzenia osobowości w sytuacjach stresowych mogą przejawiać zachowania unikające, takie jak odcinanie się od emocji, izolowanie się od ludzi czy przeczekiwanie problemu. Miałoby to być próbą zmniejszenia napięcia emocjonalnego. Podejmowanie nałogowych zachowań może być również motywowane pragnieniem zaspokojenia podstawowych potrzeb psychologicznych, takich jak potrzeba przynależności czy kompetencji, co miałoby zwrotnie wzmacniać poczucie własnej wartości oraz redukować poczucie osamotnienia i pustki.
Możliwe, że pewne aspekty osobowości, takie jak doświadczanie głównie negatywnych stanów emocjonalnych i trudność w regulowaniu napięcia emocjonalnego, mogą odgrywać istotną rolę w rozwoju objawów uzależnienia, które następnie wzmacniają trudności emocjonalne. Uzależnienie bowiem opiera się m.in. na mechanizmie nałogowego regulowania uczuć, który polega na dążeniu do angażowania się w nałogowe zachowania w sytuacjach przeżywania intensywnych emocji, niekoniecznie przykrych. Powoduje to w konsekwencji zmniejszenie zdolności do samodzielnego przeżywania i regulowania stanów emocjonalnych. Osoba ma wrażenie, że nie potrafi wytrzymać, kiedy się boi, złości, a nawet cieszy – musi zapalić jointa, napić się piwa czy zagrać w grę komputerową. Uzależnienie w swoim mechanizmie wzmacnia nieumiejętność samodzielnego radzenia sobie z emocjami, które mogło pierwotnie przyczynić się do jego rozwoju.
Nierzadko zdarza się, że pacjenci uzależnieni używają powyższych lub podobnych argumentów, próbując wyjaśnić czy zracjonalizować własny nałóg oraz wytłumaczyć, dlaczego tak postępują. Miałoby to wówczas zobrazować, że to jedyny możliwy dla nich sposób, aby normalnie funkcjonować, opanować emocje itd. Argumenty wykorzystywane w ten sposób działają raczej w służbie psychologicznych mechanizmów uzależnienia, a więc żeby podtrzymać uzależnienie i je wytłumaczyć niż je zrozumieć i zatrzymać. Przypadki takie zdarzają się często na początku leczenia psychoterapeutycznego, lecz później, gdy uda się zbudować stabilne przymierze terapeutyczne, pacjenci otwierają się na możliwość nieoceniającego zrozumienia sposobu, w jaki rozwinęli własne uzależnienie. Daje to możliwość zatrzymania uzależnienia oraz wzmocnienia osobowości pacjenta, który będzie w stanie samodzielnie radzić sobie z własnymi przeżyciami, bez angażowania się w nałogowe zachowania.
Artykuł pochodzi z nr 10/354/2022 "Świat Problemów".