Relacja z ojcem

Z Mikołajem Foksem rozmawiał Tadeusz Pulcyn

Z Mikołajem FOKSEM – w pracy managerem i trenerem zarządzania projektami, w domu tatą pięciorga dzieci, po godzinach autorem bloga „Zawód & Ojciec” o tym, dlaczego warto zaplanować czas spędzany z dziećmi, dbać o własne emocje i relacje partnerskie/małżeńskie, jak ważny jest dobry ojciec w życiu dziecka – rozmawiał Tadeusz PULCYN.

Tadeusz Pulcyn: Założył Pan bloga dla ojców. Dlaczego? Jak do tego doszło?
Mikołaj Foks: Zawsze chciałem być tatą. Będąc jeszcze nastolatkiem, myślałem, że to będzie coś bardzo wyjątkowego. Gdy zostałem ojcem, zastanawiałem się – jak dbać o dzieci, jak towarzyszyć im w codzienności. Czytałem książki na ten temat, słuchałem konferencji i równolegle dzieliłem się tym, czego się dowiedziałem, z innymi ojcami. To był impuls do założenia bloga, który stał się punktem wyjścia do dalszych ojcowskich aktywności. Najpierw do poprowadzenia autorskich warsztatów dla ojców, a później audycji radiowej dla rodziców. Obie inicjatywy realizowane są do dziś.

Gdzie?
Warsztaty prowadzę głównie w Warszawie. Czasem w innych miastach, czasem online. Zdarza się, że jakaś firma zaprasza mnie na spotkania w ramach wspierania swoich pracowników. Spotykam się też z mężczyznami. skupionymi m.in. w Klubach Ojców czy stowarzyszeniach rodzinnych. Przychodzą na nie zwłaszcza ci mężczyźni, którzy chcą spełniać rolę ojców jak najlepiej, ale doświadczają pewnych trudności w wywiązywaniu się z tej roli.

Według raportu „Tata 2022” – sporządzonego przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę – największą trudnością dla ojców w związku z opieką nad dzieckiem było zmęczenie i brak czasu dla siebie – doświadcza tego 67,2% badanych. Ponad dwa razy mniej ojców jako trudność wskazało brak cierpliwości wobec dzieci (31,5%). Co piąty ojciec za trudność uważał różnice zdań z matką dziecka (22,4%) oraz brak wiedzy (21%), a co szósty – brak pozytywnych wzorców (17,7%). Czy te trudności wybrzmiewają podczas prowadzonych przez Pana spotkań warsztatowych?

Zdecydowanie tak, to są sprawy, które są wyzwaniami współczesnego ojcostwa. Zresztą nie tylko ojcowie muszą się z nimi mierzyć. Ze wspomnianymi trudnościami w jakimś stopniu zmagają się też mamy. Dlatego tematy warsztatowe dotyczą też obojga rodziców, mają szeroki zakres, chociaż staram się mniej skupiać na bolączkach dnia codziennego, a bardziej na tym, co długofalowo można zrobić, żeby rodzice mieli dobre doświadczenia i dobre wspomnienia w relacjach ze swoimi dziećmi.

A co można zrobić?
Przede wszystkim spędzać z dziećmi zaplanowany czas – bez telefonu, bez telewizora, bez komputera czy smartfona; czas, w którym jesteśmy tylko my i one. Dobrze jest okazjonalnie wyjść do „Wesołego miasteczka”, ale lepszy będzie np. wypad w góry czy nad morze – nie tylko raz na 10 lat. Obecność ojca potrzebna jest przez całe  dzieciństwo i cały okres dorastania dzieci. Oczywiście – relacje z nimi buduje się wtedy, kiedy są do tego dobre warunki. Kiedy jest okazja, by wyrazić – nawet nie używając słów – miłość do dziecka. Wskazane jest więc, aby ojcowie, którzy chcą być dobrymi ojcami, planowali swój czas wyłącznie dla dzieci. Słowo „planowanie” jest kluczowe. Można zaplanować przebywanie z dziećmi na czas, kiedy nie będziemy zmęczeni, kiedy byle co nie wyprowadzi nas z równowagi, kiedy nie będziemy musieli okazywać zniecierpliwienia…

Czy po spotkaniach z ojcami otrzymuje Pan informacje zwrotne?
Mam stały kontakt z uczestnikami moich warsztatów. Co jakiś czas otrzymuję różne wiadomości. Jakiś czas temu ktoś napisał do mnie: „Po twoich warsztatach nie żona, lecz ja codziennie odwożę dzieci do szkoły i już od rana sobie gadamy... I od tej pory mamy zdecydowanie lepszą ze sobą relację”. Oczywiście, ważnym obszarem w kontekście ojcostwa jest jakość relacji męża z żoną, kondycja emocjonalna obojga rodziców. W naszych rozmowach często wraca temat niedojrzałości emocjonalnej rodziców; wśród moich rozmówców są tacy, którzy boleśnie jej doświadczają.

W czym się ona wyraża?
Jedną skrajnością jest przesadne skupienie się na sobie. Ktoś, kto ponad miarę skupia się na sobie, nie jest w stanie nawiązać zdrowych relacji z innymi (z żoną, mężem, z dziećmi). Druga skrajność to zupełne zapomnienie rodzica o potrzebie budowania relacji w związku. Po warsztatach słyszę, że ich uczestnicy decydują się na wyjazdy z żonami (często po wielu latach) sam na sam. Wówczas jest okazja, żeby porozmawiać na tematy, na które na co dzień brakuje czasu. Tu nadmienię, że nie podpowiadam moim rozmówcom, jakimi mają być mężami i ojcami. Żaden mężczyzna nie lubi tego, żeby ktoś dyktował mu, co i jak „powinien robić”. Każdy z nas wie, jaki ma być. Potrzebujemy tylko przestrzeni, żeby nazwać to i doprecyzować przed samym sobą. Znaleźć czas na rozmowę o sprawach istotnych.

Gdy nie rozmawiamy o piłce nożnej i samochodach, okazuje się, że mamy podobne problemy. I gdy jeden od drugiego słyszy, że rozwiązał jakiś problem albo próbuje go rozwiązać – to już jest inspirujące. Można się czyjemuś doświadczeniu przyjrzeć i – jeśli jest konstruktywne, dobre – na nim się wzorować. Dajmy przykład.
Dzisiaj dominuje pytanie, stawiane przez rodziców: jak wprowadzać dzieci w świat cyfrowy? Za tym pytaniem stoi szereg innych, które domagają się prostych, wręcz instruktażowych odpowiedzi. Okazuje się, że w tym temacie jest jedna konkretna wskazówka. Gdy chcemy dać dziecku telefon na własność, to warto zrobić to jak najpóźniej (u każdego to będzie znaczyło trochę co innego). A gdy już go dajemy – to w formie pożyczki, w dzierżawę. Dając coś na własność nie możesz tego zabrać (czy to nie byłaby „kradzież”?). A pożycza się rzeczy na określony czas. Na przykład samochód – „dziś możesz pojechać moim autem tam, gdzie chcesz, ale to nie znaczy, że możesz nim jeździć zawsze, bo nie jest twoje”. Tak samo z telefonem, który nie jest własnością dziecka. Zawsze można spokojnie powiedzieć: „skorzystałeś, a teraz, proszę, oddaj, odłóż na półkę”. Nie odcinamy dziecka od elektroniki, ale też nie wrzucamy go w jej nurt bezkrytycznie. Unikamy w ten sposób zaskoczenia, złości, trudnych emocji.

Właśnie, rozmawiacie też Panowie o emocjach?
Tak. Zwłaszcza wyrażanych w obecności dzieci i partnerek życiowych, żon, kobiet, z którymi mężczyźni mają dzieci. Ale mówimy także o emocjach, jakie mężczyźni przeżywają wewnątrz siebie. To przeważnie jest najtrudniejsze. W takich rozmowach skupiam się na słuchaniu. Staram się być – nazwijmy to – akuszerem przemyśleń moich rozmówców. Pomagam im w nazywaniu tego, co przeżywają. Moim zadaniem jest pomóc tak, by sami znajdowali dla siebie dobre rozwiązania. 
Wielu mężczyzn uczucia smutku, żalu, straty, tęsknoty, niespełnienia, zawodu – przekuwa w gniew. A irytację, niezadowolenie, złość, które np. towarzyszą im w pracy, często przenoszą na relacje w domu (albo odwrotnie). Przeważnie robią to zupełnie nieświadomie. Próbując nazywać emocje i to, co one w nas wywołują, jesteśmy w stanie być wnikliwymi obserwatorami samych siebie. Łatwiej jest żyć, gdy rozumiemy mechanizmy naszych zachowań. Trudno wspierać dzieci w ich emocjach, nie rozumiejąc własnych. Dlatego tak ważna jest świadomość siebie, swoich reakcji na zachowanie dziecka. Gdy kilkulatek zaczyna krzyczeć, złości się – co jest przyczyną takiego stanu? Najpewniej głód, zmęczenie albo inna niezaspokojona potrzeba. Mając chłodny ogląd sytuacji, łatwiej jest dziecko zrozumieć i przyjąć jego emocje bez angażowania własnych. Ktoś inny może ocenić, że dziecko jest np. złośliwe. Małe dzieci nie są złośliwe. Krzyczący wniebogłosy maluch może komunikować – np. że chce mu się siusiu albo że już się zsiusiał. 
Jeżeli my – dorośli mężczyźni – zrozumiemy, dlaczego bywamy emocjonalnie pobudzeni, gdy przekraczamy próg domu, łatwiej będzie nam przyjąć to, co czeka na nas za drzwiami. Dlatego na warsztatach rozmawiamy o tym, co robić, żeby stresy, napięcia w pracy, zawodowe zmagania zostawiać za sobą. Tym bardziej, że piękno życia rodzinnego niekiedy przesłonięte jest przez trud codziennych obowiązków. Trudno być zadowolonym z życia, gdy praca i dom wysysają z nas energię, nie dając nic w zamian. To da się zmienić, ale nie ma na to magicznego zaklęcia.
Zmęczenie i brak czasu dla siebie najczęściej wskazywali jako trudność ojcowie w wieku 41 lat i więcej niż najmłodsi (18–20 lat). Podważanie przez inne osoby ich umiejętności rodzicielskich jako problem częściej wskazywali najstarsi (51+) ojcowie niż ci do 40. roku życia.
Świat oczekuje dziś od mężczyzn, aby funkcjonowali na najwyższych obrotach. Tymczasem trudno być superpracownikiem, superpartnerem i superojcem, a także  działaczem społecznym i utrzymywać znakomitą kondycję fizyczną i psychiczną. Ale to nie jest tak, że ktoś nas przymusza do bycia supermenem pod groźbą kary. My chcemy być supermenami. Tylko że na realizację wszystkich aktywności często brakuje nam zasobów.
Mamy w baku za mało paliwa na długą drogę, która jest przed nami. Dlatego mężczyźni szukają własnych strategii na regenerację. Własnych, bo każdy z nas regeneruje się inaczej. Tu bardzo ważne jest też odróżnianie rzeczy istotnych (tych, na których naprawdę mi zależy, tych budujących prawdziwe relacje) od iluzorycznych, ulotnych, przemijających...

Wspomniane wyżej badania pokazują wzrost świadomości ojców co do wpływu negatywnych doświadczeń z własnego dzieciństwa. Czy wielu z nich uczestniczy w Pana warsztatach?
Przychodzą na nie przede wszystkim ojcowie, którzy dobrze funkcjonują w rodzinie, ale chcą jeszcze lepiej. Ale bywają wśród nich mężczyźni, którzy mówią o dysfunkcjach w rodzinach, z których pochodzą. Zwierzają się: „Wiem, że mam problem związany z przeszłością, ale chcę się z nim uporać”. Mając taką postawę, są już daleko za połową drogi do pozytywnych, satysfakcjonujących zmian. Przyznanie się, że z czymś sobie nie radzę, to jest połowa sukcesu. Notabene, nie spotkałem ojców, których problemy nie wiązałyby się z doświadczeniami wyniesionymi z rodzinnych domów.
Jeżeli pojawiają się jakieś nieumiejętności w byciu rodzicem, zawsze (w znanych mi sytuacjach) wynikają z osobistych doświadczeń w relacjach z ich bliskimi. Badania dotyczące osób osadzonych w aresztach wykazują, że wśród nich prawie zawsze są mężczyźni, którzy mieli złe relacje ze swoimi ojcami albo nie mieli ich wcale. Amerykańskie badanie wykazało dobitnie – wśród ankietowanych nie było mężczyzn, którzy mogli powiedzieć: „miałem dobre relacje z ojcem”.

Słowem, wciąż należy pochylać się nad ojcostwem, nie tylko w Polsce.
Poprzez „uzdrawianie” ojcostwa możemy doprowadzić do wielkiej przemiany społecznej. Jeśli po Ziemi będą chodzić mężczyźni, którzy mieli i mają dobre relacje ze swoimi ojcami, świat będzie lepszy – bardziej bezpieczny, przyjazny, radośniejszy.

Także dla córek, matek, żon... 
Tak. Dla wszystkich. Potwierdzony również badaniami jest fakt, że na zaradność kobiet, poczucie ich własnej wartości w ogromnym stopniu ma wpływ ich relacja z ojcem. Czytałem niedawno, że na poczucie własnej wartości córek ojcowie mają większy wpływ niż matki. One w innych aspektach mają zdecydowany wpływ na córki, ale relacje z ojcami mają istotne znaczenie dla ich pewności siebie w świecie, który nas otacza.

Postawy ojców i matek wobec dzieci mogą mieć również wpływ na ich osiągnięcia szkolne, edukacyjne? 
Tu jest ogromna przestrzeń do refleksji, zwłaszcza dziś – w świecie wszechobecnych elektronicznych mediów. Zapewne, gdyby nasz system edukacji działał nienagannie, rodzice i ich dzieci mieliby mniej problemów w relacjach ze sobą, odnoszących się m.in. do odrabiania prac domowych, korzystania z mediów elektronicznych i zachowania w szkole. 
Największą ułomnością wspominanego systemu jest to, że nie jest nastawiony na budowanie relacji między osobami (nauczycieli ze sobą, nauczycieli z uczniami, dzieci z rówieśnikami), lecz bywa zabawą „w policjantów i złodziei”. Dlatego wiele rodzin ucieka od edukacji publicznej, znajduje schronienie w edukacji domowej czy miejscach edukacji alternatywnej. Coraz częściej również nauczyciele szukają alternatywy dla edukacji upatrującej sukcesów wyłącznie w wynikach nauczania – okupionych stresem, czasem nawet depresją uczniów. Tymczasem dobre relacje i w szkole, i w domu to fundament dobrego życia. Można młodego człowieka zdrowo odżywiać, pięknie ubierać, przekazywać mu ogromne ilości wiedzy… Ale czy to jest wszystko, co jest mu potrzebne do dobrego życia?
W XIII wieku cesarz Fryderyk II Hohenstauf miał przeprowadzić eksperyment (nie przez przypadek nazwany deprawacyjnym), w którym grupa dzieci była wychowywana
w oderwaniu od swoich matek i bez wypowiadania jakichkolwiek słów. Opiekunki miały je jedynie myć i karmić. Kronikarz opisujący to zdarzenie stwierdził, że wszystkie dzieci zmarły z braku zwykłych ludzkich interakcji. Takich, które odpowiadają za budowanie relacji. Od strony materialnej dzieci miały to, co było im potrzebne. Jednak nie doświadczały więzi społecznej.

Oczywiście, że nie wszystkie domy i szkoły wyprane są z relacji. Jest wiele szkół i wielu nauczycieli, którzy chcą uczyć, jednocześnie będąc w relacji z uczniami. Natomiast system edukacji to utrudnia. System, w którym jedni drugich mają oceniać i kontrolować, nie sprzyja budowaniu dobrych relacji.

Zatem, potrzebna jest zmiana systemu.
Zmiana, której najbardziej potrzebujemy, to indywidualne podejście do dzieci, do uczniów. Jeśli np. będzie mniejsza liczba uczniów w klasach, to powstanie przestrzeń na budowanie relacji. Bieg przez płotki za opanowaniem coraz większej ilości materiału – staje się wyścigiem szczurów.

Dlaczego w nazwie swojego bloga (Zawód & Ojciec) umieścił Pan raczej nieprzylegające do siebie pojęcia?
Zawód? Chcę ojcostwo traktować profesjonalnie. I aby w pracy zarobkowej dostrzegać ważny element męskiego życia i sprzymierzeńca w realizacji rodzicielstwa. Ojciec? Nie jestem odosobniony w przekonaniu, że dziś żyjemy w dobie renesansu ojcostwa, nawet – zaryzykuję takie stwierdzenie – narodzin ojcostwa. Bo dotąd nigdy w historii ojcowie nie angażowali się tak bardzo w życie swoich dzieci – w ich pielęgnowanie, wychowywanie, edukację... W przeszłości ojcowie nie przejmowali się tak bardzo swoją rodzicielską rolą. Myślę, że tę nową sytuację zawdzięczamy m.in. przemianom społecznym. Dziś żyjemy w czasach, kiedy kobiety mogą wykonywać wszystkie tak zwane męskie zawody i na takich samych stanowiskach, z tymi samymi uposażeniami. I – jak się wydaje – mężczyznom została tylko jedna życiowa rola, w której nikt nas nie zastąpi, a równocześnie właśnie w niej możemy odnaleźć z niczym nieporównywalną satysfakcję! Ojca nie zastąpi nikt. Nie mam wątpliwości, że w tej roli można być w pełni mężczyzną. Nie sądzę, żeby czekały mnie w życiu ważniejsze zadania, więc staram się podchodzić do nich możliwie profesjonalnie – zawodowo! Wiem też, że można tworzyć synergię między aktywnością zawodową i życiem rodzinnym – tym bardziej że obie te sfery są dla mężczyzn bardzo ważne. Jest to możliwe, choć niełatwe, czego sam doświadczam każdego dnia. Jestem więc tatą podobnym do wielu innych.

Dobrym tatą?
Myślę, że wystarczająco dobrym. Ale też mam nadzieję, że każdego dnia odrobinę lepszym niż dzień wcześniej. Myślę, że o to chodzi w rodzicielstwie: zbytnio się nie obwiniać, cieszyć się z tego, co jest i starać się, żeby to, co będzie, było coraz lepsze.

Artykuł pochodzi z numeru 1/357/2023 miesięcznika "Świat Problemów".